SPECTRE
Produkcja: USA, Wileka Brytania (2015); Gatunek: sensacyjny | w kinie od 27-11-2015
Tytuł oryginalny: Spectre
Czas trwania: 150 min.
Produkcja: USA 2015
Premiera: 6 listopada 2015
Dystrybutor filmu: ForumFilm
Reżyseria: Sam Mendes
Obsada: Daniel Craig, Ralph Fiennes, Léa Seydoux, Christoph Waltz
27.11.2015 godz. 19.30
28.11.2015 godz. 17.30
29.11.2015 godz. 19.00
30.11.2015 godz. 19.00
01.12.2015 godz. 19.00
Cena biletu 14 zł
Bilet dla osób posiadających sanocką kartę dużej rodziny – 11 zł
Opis
Zgodnie z zapowiedzią “Spectre” spaja Craigowską serię w całość i nie będzie żadną niespodzianką, że wszystkie przeszkody, które Bond spotykał dotąd na swojej drodze, okazują się finalnie oślizgłymi mackami tego samego mięczaka, symbolu niewidzianej od 1971 (“Diamenty są wieczne”) tajnej organizacji. Na absurd zakrawa fakt, że każdy z członków supertajnego gabinetu cieni nosi na palcu obrączkę z symbolem ośmiornicy. Jednak powstrzymajcie składające się w gest facepalma ręce: to wyraźny sygnał, że głupotki w scenariuszu i kreacji bohaterów są świadomym powrotem do korzeni serii, kiedy zawieszenie niewiary wymagało od widza dużo większego wysiłku. Zboczenie z kursu, który obrał “Skyfall”, okazało się rozsądną decyzją – gdyby reżyser zdecydował się pójść dalej w barokową stylistykę, skończyłoby się na malowniczej katastrofie. “Spectre” jest dużo mniej efektowne wizualnie, bardziej stonowane nawet w kolorystyce, ale stawia sobie inne cele niż nowoczesne w formie i narracji “Casino Royale” czy “Quantum…”. Mendes, odhaczając kolejne stacje na trasie, którymi podróżowały klasyczne “Bondy”, czyni z tego blisko trzygodzinnego finału przejażdżkę zaskakująco lekką. Zabawne gagi i dialogi sypią się tu często, obnażając rozdźwięk między “nowym” i “starym”. Strategia znana ze “Skyfall” dalej ewoluuje – Bond jest już nie tyle superagentem, który z bólem obserwuje, jak mięśnie tracą elastyczność, a wzrok ostrość, ale pogodzonym z upływem czasu staruszkiem, cieszącym się, że “jeszcze daje radę”. Po jednym z groźnych upadków agent ląduje ku swemu zdziwieniu na wysłużonej kanapie, trzymając w ręce staroświecki kinkiet, który zerwał się pod jego ciężarem kilka sekund wcześniej. Przypadkowa komiczna scena zarówno jemu, jak i widzowi nasuwa myśl, że emerytura to być może dobry pomysł. Inna dynamika rządzi relacjami 007 z uosobieniem współczesności – Q. Teraz ten pierwszy funduje gadżet-mistrzowi niezręczne sytuacje, przekonując, że nowoczesna technologia to nie wszystko – wciąż nic nie zastąpi instynktu i moralnego osądu żywego człowieka. Sam Q zresztą jest mniej jednoznaczny, jego kreacja balansuje na granicy między przyklejonym do laptopa geekiem a manierycznym dżentelmenem, posługującym się angielszczyzną czasów regencji, co brzmi dziś równie pretensjonalnie jak łacińskie przysłowia.